Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Człowiek w smarcie, którego uczepiły się służby mundurowe

128 353  
413   54  
Znacie Yuriego? Mieliście już okazję go poznać tutaj, dzisiaj zaś opowie o swoich przygodach za kierownicą pojazdu zwanego w niektórych kręgach górnolotnie samochodem.

Jechałem Smartem za Pruszków, więc wyskoczyłem sobie autrostradką, bo tak było szybciej. Smart na piątce jedzie co prawda 120 km/h na maksa, mniej niż zdeterminowany gepard, ale na czwórce już 155 km/h, a to już jest prędkość. Jadę sobie, rozpędzony taki, szczęśliwy, Smartem miota, ja się cieszę, aż tu nagle z prawej strony wyskakuje mi pan policjant z radarem, macha lizakiem i każe stawać.

Staję. Pan podchodzi, patrzy na uśmiechniętego mnie, spojrzeniem balansującym na granicy pogardy i rozbawienia taksuje sprzęt, po czym ma miejsce taki dialog:

-€“ Panie kierowco -€“ tu pokazuje mi radar. Na radarze 147 km/h. -€“ co pan czuje przekraczając prędkość na autostradzie o limicie 130 km/h takim czymś?
-€“ Szczerze? To może trochę głupio zabrzmi, ale chyba dumę, panie władzo.
-€“ No. A ja niedowierzanie i chyba nawet jakiś dziwny szacunek... Nic, jedź pan już tym kurwa. I uważaj pan na siebie.

Po czym machnął ręką i mnie puścił.

* * * * *



Znów zatrzymuje mnie policja. Staję, otwieram okno, podchodzi pan -€“ zadowolony, uśmiechnięty, legitymuje się i wszystko wyjaśnia:

- Weekendowa kontrola trzeźwości, panie kierowco. Zatrzymałem pana, bo pan śmiesznie wyglądał. Tu jest alkomat, proszę dmuchnąć. -€“ podając urządzenie, pan taksuje mnie wzrokiem. -€“ Panie kierowco, szczerze, pite było coś wczoraj?

- nie, proszę pana, spokojny weekend, pracujący. Dmuchamy.

Dmuch dmuch dmuch dmuch dmuch piiiiiiik, zielone światło, zero.

Pan policjant kiwa głową z uznaniowspółczuciem, po czym nachyla się, uśmiecha szelmowsko, konfidencjonalnie zniża ton głosu i pyta:

- A dymane coś chociaż było?

To by było na tyle, jeżeli chodzi o powagę sytuacji. Odpowiedziałem, pan kiwnął głową i puścił.


* * * * *

"Hahaha, co? A po co? Może Pan jeszcze w rowerze będziesz wymieniał? My tu samochodom opony wymieniamy, daj Pan spokój."

Odpowiedź, jaką uzyskałem w punkcie wymiany opon na pytanie, czy możemy wymienić na zimowe w moim Smarcie.

* * * *




Dostałem wezwanie na straż miejską, żeby pójść i wyjaśnić kolejne złamanie bariery dźwięku moim bolidem na S. Wezwanie numer trzy, w którym już grożą, że jak nie przyjdę, to coś tam coś tam sąd i przemoc i będę żałował. Dwa pierwsze wezwania gdzieś przepadły, ja nie znam swojego kodu pocztowego i zgubiłem klucz do skrzynki, nie wiem, może tam leżą. Tak, czy inaczej -€“ grożą, mama radzi, żeby iść, bo już nie ma żartów, więc wsiadam w Smarta i jadę.

Już na miejscu, wchodzę sobie do budynku straży miejskiej uśmiechnięty, powakacyjny, opalony i od razu, od wejścia, od progu samego jebs, Polską w ryj. Szaro. Ciemno. Kolejka, siedzi na ławeczce 7 osób. Moje pogodne -€ždzień dobry- spotyka się z dwoma mruknięciami i pięcioma nic. -€žKto z Państwa ostatni?- -€“ pani z kąta patrzy na mnie i macha ręką, ale nie tak, jakby chciała pozdrowić rubasznego synka sąsiadów z naprzeciwka, tylko ubić latającego jej koło uszu widliszka, który co prawda nie gryzie i nic złego by jej nie zrobił, ale ją wkurwia i musi zginąć. Myślę dobra, niech i tak będzie, poczekam, załatwię i aloha. Mija paręnaście minut, nadchodzi moja kolej, wchodzę.

W środku mentalnie jeszcze szarzej, niż na zewnątrz. Niby pastele, niby na ścianach ładne plakaty, gdzie uśmiechnięte dzieci czują się bezpiecznie przy boku rozpromienionych policjantów i w ogóle kolorowe kredki w pudełeczku noszę, ale na twarzach i w powietrzu już ciężko. Atmosfera przesiąknięta pierwiastkiem z gatunku -€˜a tak się akurat składa, że mi się nie spieszy, petencie-€™. Jam władza, a Ty giń, śmierdź i gnij. I czekaj.

Luz, wytrzymam.

-€“ Numer sprawy. -€“ nie podnosząc wzroku znad sterty dokumentów rzuca mi funkcjonariusz, który przywołał mnie kolejnym widliszkowym machnięciem ręki. Podaję numer. Facet wklepuje w komputer -€“ cyferka po cyferce, nie spiesząc się -€“ w międzyczasie przerzucając jakieś papiery. W pomieszczeniu zmęczona cisza -€“ przy biurku obok jakiś facet podpisuje jakiś papier, biurko dalej pani patrzy w komputer, gdzie strażniczka pokazuje jej zdjęcie z mandatu. W powietrzu latają muchy, w rogu działa wentylator. Nikt się nie odzywa, nikt się nie spieszy, wszystkim jest bardzo wszystko jedno. Surrealistyczny obrazek, moja głowa trochę się dusi. Po chwili trwającej nieskończoność -€“ cześć Einstein, miałeś rację -€“ na ekranie mojego pana pojawia się zdjęcie. Smart na Spacerowej, lecący w dół w stronę Hyatta, 86km/h na 40km/h, kierowca z afro. No nie ma zmiłuj, wychodzi na to, że ja.

Pan z widocznym wysiłkiem, jakby kosztowało go jakąś niewypowiedzianą ilość energii, obraca ekran w moim kierunku, podnosi wzrok znad dokumentów, zmęczonymi oczyma patrzy na mnie i zadaje sakramentalne pytanie:

- czy rozpoznaje się pan na zdjęciu?

No to dajesz. Jest przestrzeń na żart, jest przestrzeń na luz i uśmiech -€“ jedziemy z nim. Zaraz go rozbroję, zaczniemy się obaj śmiać i wszystko będzie cacy. Hahaha kurwa. Jadę:

- wie Pan, panie władzo, afro się niby zgadza, smart się niby zgadza -€“ hahaha -€“ nie wiem, kurde, na dobrą sprawę może to być każdy, takich konfiguracji są przecież tysiące, blablabla poza tym tam z górki, to i łatwo może się człowiek zagapić -€“ pierdolę mu tam w najlepsze. -€“ poza tym jeszcze to ja panie władzo uważam, że to jest nieporozumienie, smarty nie osiągają takich prędkości i w ogóle -

Tu urywam w pół zdania, bo widzę, że pudło. Nie działa tak, jak tylko może nie działać -€“ facet patrzy na mnie jak na małpę. Nie drgnie mu ani jeden mikromięsień twarzy. Nic, nothing, nichts, nada. Milknę - przegrałem, trzeba być realistą. Nie zawsze się udaje.

- Dobrze. -€“ mówi do mnie siedząca naprzeciwko góra lodu. -€“ czyli się pan rozpoznaje. I dobrze. Nie będziemy z siebie tutaj baranów robić. -€“ co rzekłszy, przekręca monitor z powrotem tak, żebym nic nie widział, traci jakiekolwiek zainteresowanie moją osobą i przenosi wzrok na dokumenty, otwierając plik z jakimś tajemniczym formularzem, który najwyraźniej będziemy teraz wypełniać.

Ech.

W pokoju cisza. Mucha lata, wentylator w rogu się kręci. Wszystkim jest bardzo wszystko jedno.

Facet zaczyna wypełniać druczek. Nie podnosząc wzroku, ograniczając aktywność całego swojego ciała do mikroruchów długopisem, zadaje kolejne pytania:

- adres zamieszkania.
- tam i tam, tam i tam, kod taki i taki, panie władzo.

- numer prawa jazdy.
- taki i taki, panie władzo.

- czym się pan zajmuje?
- marketingiem, pracuję w agencji reklamowej.

I teraz uwaga. W momencie, kiedy pada magiczne słowo na m, zaczynają dziać się rzeczy niesamowite. Facet na ułamek sekundy sztywnieje, przestaje poruszać długopisem, gwałtownie podnosi wzrok znad papierków, otwiera szeroko oczy, po czym podrywa całe swoje ciało, wykonując w moim kierunku dynamiczny zwrot, jednocześnie lewą ręką z nieplanowanym chyba impetem zamyka folder z formularzami, powstałym w ten sposób podmuchem powietrza przesuwając parę kartek obok, patrzy wgłąb mojej duszy lisim, chytrym wzrokiem i wyrzuca z siebie bez mała na całe gardło:


- A ZAŁATWISZ PAN BRELOKI?!?!



(...)



(...)



(...)



CO KURWA?



CO?



BRELOKI?


Powiedział to zdecydowanie za głośno, usłyszał cały pokój -€“ najwyraźniej kocha breloki, coś w nim pękło i nie zdążył się pohamować, nie wiem. W każdym razie ja na niego zbaraniałym wzrokiem i nie wiem, co się dzieje, pani strażniczka miejska obok z pogardą i milczącą krytyką patrzy na kolegę i generalnie all eyes on him. Facet się orientuje chyba, że coś nie przyfiltrował i przypał, bo trochę czerwienieje, ale lisiego wzroku ze mnie nie spuszcza. Mijają sekundy. Ja na niego. On na mnie. Ja na niego. On na mnie.

W końcu dukam i wyrzucam z siebie:

- n-nie, panie władzo. No breloków to żadnych akurat nie mam. Miałem ostatnio trochę, ale już n-nie mam.

I widzę, jak w oczach powoli, z bólem i wśród cierpienia blednie mu promyczek nadziei -€“ blednie, blednie i bezpowrotnie gaśnie, po czym facet jakby budzi się z transu, otrząsa się, jak gdyby nigdy nic wraca do swojego oficjalnego ja i suchym, mechanicznym tonem kontynuuje:

- No, to nic. Proszę podpisać tutaj, tutaj, pokwitowanie, tutaj, siedem dni na zapłatę, dziękuję, to wszystko.

Oglądany: 128353x | Komentarzy: 54 | Okejek: 413 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało