W dzisiejszym odcinku:
- Właściciel SPA wymieniał wodę w basenie dwa razy do roku, bo nie wiedział, że trzeba częściej
- W OSP w Barlinku ktoś zrobił sobie nagą sesję zdjęciową bez wiedzy strażaków
- Z okazji Dnia Uznania Pracownika członkowie firmy dostali po czekoladce Merci
- Przyszedł do weterynarza, zażądał, aby uśpić jego (zdrowego) psa i dać mu nowego
- Asystent ministra Czarnka zorganizował sobie urodziny w operze i zamówił koncert Bayer Full
W mieście Chikushino na japońskiej wyspie Kiusiu znajduje
się kompleks hotelowy
Daimaru Besso, na terenie którego znajduje się ekskluzywne i chętnie odwiedzane
przez gości SPA. W obiekcie można znaleźć kąpieliska z wodą z gorących źródeł,
w których goście zażywają kąpieli tak, jak ich pan Bóg stworzył. Oczywiście z
podziałem na płeć, jak nakazuje tradycja.
Hotel liczy sobie już 158 lat i z reklamy na ich stronie
internetowej wynika, że warto odwiedzić przyhotelowe SPA, aby się odprężyć, pozbyć
się wszelkich bólów i uspokoić umysł. Jak się jednak okazuje, odwiedzając
lokalne SPA można zyskać jeszcze coś – a mianowicie groźną infekcję.
Przeprowadzona w zeszłym roku kontrola SPA wykazała aż
dwukrotne przekroczenie dopuszczalnych norm w kwestii obecności bakterii w wodzie
w basenach. W tym roku ta sama kontrola wykazała aż 3700-krotne przekroczenie tych
samych norm. Szybko udało się ustalić przyczynę takiego stanu rzeczy.
W trakcie konferencji prasowej właściciel hotelu, Makoto
Yamada, wyznał, iż zaniedbanie to jego wina. Obsługa wymieniała bowiem wodę w
basenach zaledwie dwa razy w roku, podczas gdy wedle przepisów należy robić to
raz w tygodniu. Yamada bronił się tym, iż nie znał tych przepisów i nie
wiedział, że tak trzeba.
Właściciel przyznał, że dodatkowo obsługa nie stosowała chloru,
ponieważ przeszkadzał im jego zapach. Podobno cała sytuacja zaczęła się jeszcze
za czasów pandemii, gdzie hotel musiał szukać oszczędności gdzie tylko się dało,
przez wzgląd na ograniczoną liczbę gości. To właśnie wtedy zaczęto bardzo rzadko
wymieniać wodę.
Oficjalnie nie wiadomo, czy komuś stało się coś złego w
związku z obecnością bakterii. Nieoficjalnie natomiast mówi się, że co najmniej
jedna osoba po wizycie w SPA złapała ostrą infekcję płuc.
Ostatnimi czasy do sieci wypłynęły dość osobliwe zdjęcia, gdzie
można było zauważyć modelkę w stroju biblijnej Ewy, a w tle sprzęt strażacki z remizy
OSP Barlinek. Na zdjęciach widzimy m.in. samochód straży pożarnej czy ich
ratunkową motorówkę.
Natychmiast, jak tylko zdjęcia pojawiły się w sieci,
członkowie OSP w Barlinku postanowili wydać
oświadczenie:
Zarząd Ochotniczej Straży Pożarnej w Barlinku oświadcza, że
incydent w ostatnim czasie związany z niestosownymi zdjęciami wykonanymi w
remizie naszej jednostki miał miejsce bez zgody i wiedzy członków OSP Barlinek.
W związku z tym sprawa została zgłoszona na policję. Jako strażacy gotowi nieść
pomoc ludziom i ratować ich życie jesteśmy poruszeni, że ktoś dopuścił się tak
niestosownych czynów w naszym imieniu. Mamy nadzieję, że mieszkańcy naszej
gminy nie będą utożsamiać naszych druhów z tą sprawą.
Wygląda więc na to, że strażacy o niczym nie wiedzieli, a
ktoś cichaczem wdarł się na teren straży pożarnej i zrobił sobie nagą sesję.
Być może nie wszyscy o tym wiecie, ale 3 marca każdego roku
jest Dniem Uznania dla Pracownika. W związku z powyższym niektóre firmy
zdecydowały się w jakiś sposób dać do zrozumienia swojej załodze, jak ważni są
dla zarządu i jak ważną pracę wykonują.
Robiono to na różne sposoby – czy to premią uznaniową, czy
to małymi upominkami, czy… wręczając po czekoladce Merci. Tak, po jednej
czekoladce, i to nie jest żart. Na taki ruch zdecydowały się m.in. firmy B/S/H
czy
TRUMPF. Inc.
O całej sprawie w sieci zrobiło się głośno, a internauci
bezlitośnie kpili z „januszexów”, w których to w ramach wdzięczności daje się
prezent o szacowanej wartości około 60 groszy (tyle bowiem w przeliczeniu
wychodzi mniej więcej koszt jednej czekoladki Merci). A wyliczyła to sama Kasia
Milkiewicz (menagerka Frisco), która podsunęła ten pomysł innym pracodawcom na
swoim profilu w serwisie LinkedIn.
Pani uśpi tego psa i da mi nowego – takimi właśnie słowami
przywitał się jeden z klientów pewnego zaprzyjaźnionego gabinetu
weterynaryjnego osoby prowadzącej profil
Egzoovet
na Facebooku.
Gabinet prowadziła pani weterynarz, która znajdowała się tam
akurat sama. Pies (w typie belga) wyglądał na zdrowego, a jegomość zażyczył
sobie tzw. w środowisku „eutanazji na życzenie”, co wbrew pozorom wcale nie
zdarza się tak rzadko. Jakby tego było mało, to koleś dodatkowo zażądał nowego
psa w pakiecie.
Pani weterynarz oczywiście nie chciała na to przystać i
zamiast tego starała się wybić gościowi z głowy ten głupi pomysł. Taki obrót
spraw najwyraźniej nie spodobał się delikwentowi, który zabrał się do rękoczynów
(a pies do „zęboczynów”) na bogu ducha winnej pani doktor.
Ślady od zębów na nodze, utrata zaufania do zwierząt,
policja, karetka i zatrzymanie delikwenta. Może dostanie trzy lata za tego typu
wyczyn, a może nie. Pewne jest natomiast to, że tego typu przypadki nie są
odosobnione i wiele osób, którym już z jakiegoś powodu nie pasuje dalsze
sprawowanie opieki nad psem/kotem, życzy sobie zwierzę uśpić.
Nie cichną echa po głośnej sprawie urodzin asystenta ministra
Czarnka (Bartosza Rybaka), który postanowił zorganizować sobie imprezę w gmachu
opery wrocławskiej. Cała sprawa od samego początku była bardzo śliska. Najpierw
wszyscy się wypierali, że żadnej imprezy nie było, a w późniejszym czasie zaczęły
wypływać coraz to nowsze soczyste
fakty.
Początkowo ustalono, że Rybak zaprosił do Opery Wrocławskiej
swoich gości na sztukę pod tytułem „Cyganeria”. Wśród nich znalazł się m.in. sam minister
Czarnek, zastępca Komendanta Głównego Państwowej Straży Pożarnej nadbrygadier
Adam Konieczny, rektorzy wyższych szkół w tym m.in. rektor Politechniki
Wrocławskiej prof. Arkadiusz Wójs, rektor Akademii Muzycznej we Wrocławiu prof.
Krystian Kiełb, rektor Collegium Humanum prof. Paweł Czarnecki oraz lokalni
politycy PiS, w tym posłanka Mirosława Stachowiak-Różecka z mężem, wicemarszałek
województwa dolnośląskiego Marcin Krzyżanowski oraz kardynał Gerhard Muller
prosto z Berlina.
Po tym, jak zwykli goście opuścili gmach opery, zaczęła się
właściwa impreza, na której wystąpił zespół Bayer Full, grając m.in. swój
wielki przebój „Majteczki w kropeczki”. Biesiadowano, bawiono się, pito i jedzono
na scenie opery.
W późniejszym czasie z kolei wyszło na jaw, że za całe
jedzenie (na kwotę około 20 tys. złotych) zapłaciła fundacja Instytut
Europejski Pro Civium – Fundacja, bo to ona zamówiła cały catering. Ta zapłata pochodziła
ponoć ze zobowiązań z tytułu wynagrodzenia dla pana Rybaka ze strony fundacji,
za realizowane przez niego działania. O jakich działaniach mowa?
Źródło: Fakt.pl
Fundacja ta wygrała bowiem co najmniej pięć przetargów już
po tym, jak Rybak został zatrudniony jako pełnomocnik do spraw organizacji
pozarządowych w ministerstwie Czarnka. Łączna wartość przetargów wynosiła 297 tys.
złotych.
Hmm… wcale nie brzmi to podejrzanie, nic a nic. Szczególnie
że prezes fundacji,
Maciej Woś, nie chce udostępnić sprawozdań finansowych z działalności fundacji.
Twierdzi, że nie musi ich wysyłać do KRS, bo fundacja nie prowadzi działalności
gospodarczej.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą