Sylwester już lada moment, a jak wiadomo, celebracja zakończenia
parchatego 2022 roku związana jest z wieloma przyjemnościami.
Pysznym żarciem, boską Marylą, przyprawianiem czworonogów o
zawał, a nade wszystko – z ordynarnych chlaniem. A tak się
składa, że przyjmowanie jedynego legalnego w Polsce silnie
uzależniającego narkotyku otoczone jest grubą warstwą mitów,
które to wypadałoby wreszcie potwierdzić. Lub też definitywnie
obalić. Niczym kielona.
Kto tego
przynajmniej raz w życiu nie doświadczył? Pijesz sobie grzecznie
drinki, piwerka, szociki, humorek dopisuje, nóżka pląsa... I wtedy wybija północ,
kieliszki wypełniają się szampanem, a tobie wystarczą dwie jego
porcje, aby zawisnąć nad sedesem i przedwcześnie zakończyć
imprezę. Cóż takiego jest w tym trunku, że mimo słabej mocy, potrafi powalić nawet najbardziej zaprawionego w pijackim boju
zawodnika?
Odpowiedź jest prosta – bąbelki! Okazuje się, że
ułatwiają one transport cząsteczek alkoholu do krwi. Dowiedziono
nawet, że po wypiciu kieliszka niemusującego wina i szampana o
identycznym woltażu, osoba, która raczyła się pozbawionym CO
2 napojem, miała stężenie alkoholu w okolicach 0,39 mg/ml
krwi, podczas gdy miłośnik gazowanego trunku mógł się już
pochwalić wynikiem 0,54 mg alkoholu/ml krwi. To całkiem spora
różnica, przyznacie. Zresztą badania te potrzebne nikomu nie były
– wszyscy wiemy przecież jak jest.
„Nie wypiłem
dużo, tylko nierozważnie zmieszałem wino z Harnasiem, wódką i
śledziem…” – to śpiewka stara jak świat. Według popularnego
mitu najlepszym sposobem na ekonomiczne ubzdryngolenie się jest
połączenie kilku rodzajów alkoholu. Tymczasem prawda jest taka, że
sam fakt wlania w siebie różnych trunków nie sprawia, że przyjęte
procenty w cudowny sposób się rozmnożą. Za to mylne wrażenie
odpowiada raczej
czas poświęcony na wypicie konkretnych napojów –
piwko sączymy przecież znacznie dłużej niż, dajmy na to, kieliszek wina, wódki czy
innego wysokoprocentowego mózgotrzepa.
Dodatkowo o stanie naszego
upojenia decyduje też indywidualna reakcja układu trawiennego na
poszczególne typy alkoholu. No i nie zapominajmy też, że takiemu
mieszaniu towarzyszy też degustacja różnego rodzaju przekąsek, a
jak to śpiewał kiedyś Kukiz, kiedy jeszcze zajmował się muzyką, a nie politykowaniem – nie mieszaj ogórków z dżemem (…), bo żołądek to nie San
Francisco.
Nie, nie i jeszcze
raz nie! Mimo że tęgie umysły głowią się nad tym od lat, do
dziś nie powstał żaden cudowny środek, który sprawiłby, że nawalony
niczym wiejski duszpasterz po kolędzie człek zmartwychwstałby i w
jakiś magiczny sposób pozbawiony zostałby krążącego mu we krwi
alkoholu. Kawa (podobnie jak np. kokaina) sprawia, że robimy się mniej senni, a co
za tym idzie – poprawia się nam trochę nastrój i często mamy
wrażenie, że możemy kontynuować imprezę, lub (o zgrozo!) wsiąść
za kółko naszego Passata.
W rzeczywistości to złudne uczucie,
któremu ufać nie należy.
Mimo że plotka ta
krąży już po świecie od wielu lat, to powiedzmy sobie szczerze –
gdyby sączenie alkoholowego napitku przez patyczek z
dziurką faktycznie sprawiało, że procenty szybciej uderzałyby nam do
głowy, to każdy ubogi studencina łaziłby ze słomką i za jej
pomocą przysysał się do każdej procentowej cieczy.
I tutaj mamy
dla was pewną zagwozdkę. Mimo że naukowo nigdy nie została
potwierdzona zależność pomiędzy piciem alkoholu przez słomkę a
tempem upijania się, to
teoretycznie może być w tym ziarnko
prawdy. Jako że jama ustna jest bardzo bogato ukrwiona, to dłuższe
trzymanie drinka w ustach sprawia, że procenty szybciej dostają się
do krwiobiegu, a co za tym idzie – jest szansa, że krócej
będziemy musieli czekać na pierwsze efekty zanietrzeźwienia.
W sierpniu 1905 roku
mieszkający w Paryżu Jean Lanfray wrócił do domu w stanie mocno
wskazującym. Zaraz po przekroczeniu progu wdał się w kłótnię
ze swoją małżonką. Awantura szybko eskalowała i mężczyzna,
chcąc uciszyć wkurzoną kobietę, poczęstował ją kulką ze swej strzelby. Następnie zamordował swoje dwie córki, a na koniec sam
sobie strzelił w łeb.
Niezbyt celnie – jak się okazało. Udało
się bowiem poskładać Lanfraya do kupy, a lekarze zajmujący się
jego powrotem do zdrowia i obserwacją jego stanu psychicznego
stwierdzili, że jego zachowanie to „typowy” efekt szaleństwa
absyntowego. W ten sposób morderca uniknął najwyższego z możliwych wyroków...
Czym jest absynt? To nic innego jak destylat z piołunem,
który stał się bardzo popularny we Francji, kiedy na masową skalę
zaczęto uprawiać tam buraki cukrowe – znacznie tańszy niż
winogrona surowiec pomocny w wytwarzaniu mocnych alkoholi. Pojawienie
się w knajpach tego trunku sprawiło, że szybko znalazło
się sporo jego miłośników. Wkrótce zaczęły pojawiać się doniesienia o pijanych Francuzach, którzy w amoku
popełniali przestępstwa i pod wpływem tej wódy widzieli latające
„zielone wróżki”. Prawda jest taka, że aby poczuć
halucynogenny efekt piołunu,
trzeba by wypić gigantyczne ilości
absyntu, a tymczasem słynne szaleństwo, które rzekomo trunek ten
miał wywoływać, w niczym nie różni się od zachowania człowieka
upitego jakimkolwiek innym napojem alkoholowym. No dobra, a co z
„zieloną wróżką”? Cóż, to zwykłe omamy wzrokowe przy
delirium i nic poza tym.
Historie o głupich
amerykańskich nastolatkach, które aplikują
sobie wodę ognistą w tamponie lub też decydują się na wódczane
lewatywy, krąży po świecie już od wielu lat. Takie nietypowe
przyjmowanie procentów miałoby oszukać standardowe testy obecności
alkoholu w wydychanym powietrzu oraz sprawić, że delikwent upijałby
się znacznie szybciej. Ile w tym prawdy?
Zero. Co więcej – bardzo
współczujemy osobom, które zechciały dobrowolnie przetestować
taką metodę zalewania pały.
Wkładanie sobie do pochwy tamponu
nasączonego mocnym alkoholem nie tylko okaże się zupełnie nieskuteczne, ale i w najlepszym tylko wypadku – doprowadzi do bardzo
mocnego pieczenia porównywalnego chyba tylko z zastąpieniem
lubrykantu legendarną „maścią z kotkiem”. Jeszcze gorzej
sprawa wygląda z wódczaną lewatywą – tu można już nabawić
się krwawienia z odbytu oraz bardzo bolesnych skurczów. Dlatego prosimy – nie eksperymentujcie i za kilka dni, kiedy przyjdzie wam zmierzyć się z sylwestrową tradycją, dajcie wycisk waszym wątrobom w klasyczny, staropolski sposób!
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą