Zbyt gruby, zbyt niski, zbyt przystojny, a ten to już w ogóle
mógłby zagrać Borata, a nie Jamesa Bonda! - Trzeba przyznać, że
aktor starający się o rolę musi czasem nasłuchać się pod swoim
adresem rzeczy wyjątkowo wręcz przykrych. Niekiedy też powody, dla
których artysta nie dostaje wymarzonej fuchy, są wręcz absurdalne.
Trzeba mieć spory dystans do siebie, aby z uśmiechem na ustach
wziąć na klatę bezlitosne uwagi filmowców organizujących
castingi.
Cztery lata przed
tym, jak Andrew Garfield, za sprawą tytułowej roli w „Niesamowitym
Spider-manie”, stał się artystą szerzej rozpoznawalnym, młody
aktor bardzo napalił się na rolę księcia Caspiana w drugiej
części ekranizacji „Opowieści z Narnii”.
Chłopak był bardzo
zdesperowany, aby zagrać w filmie tej rangi i włożył sporo
wysiłku, aby jak najlepiej zaprezentować się na przesłuchaniu.
Niestety jednak, roboty tej nie dostał. Zadzwonił więc do swej
agentki, aby dowiedzieć się co poszło nie tak. Ta
ewidentnie jednak unikała odpowiedzi, więc zirytowany Garfield
musiał niemalże siłą wymusić to na niej. W końcu, postawiona
przed ścianą kobieta, z rozbrajającą szczerością rzekła:
„Oni
uważają, że po prostu nie jesteś zbyt przystojny, Andrew…”.
W znakomitym
„Absolwencie” tytułowym bohaterem był Benjamin - mieszkający z
rodzicami, nieco fajtłapowaty chłopak, który nie za bardzo wie czego chce
od życia. Trudno sobie wyobrazić w tej roli kogoś innego niż
znakomitego Dustina Hoffmana. A jednak o fuchę tę starało się wielu
innych, wybitnych artystów. Wśród nich był m.in. Robert Redford –
bożyszcze kobiet na całym świecie. Gwiazdor stawił się na
przesłuchaniu i od razu usłyszał od Mike'a Nicholsa - reżysera tego
filmu, że absolutnie nie wolno mu zagrać Benjamina i w ogóle
role
przegrywów nie są dla niego.
Artysta trochę się nadął i
odrzekł, że przecież może wcielić się w dowolną postać, nawet i
życiowych nieudaczników. Filmowiec zapytał więc aktora czy ten
kiedykolwiek został odrzucony przez dziewczynę. Redford zrobił
zaskoczoną minę i zapytał:
„Ale, że w jakim sensie?”. Podobno
reakcja artysty wcale nie była żartem – w ten sposób blondwłosy
amant sam odpowiedział sobie na pytanie czemu nie może wcielić się
w postaci przegrywów...
Zjawiskowo piękna
Zoë Kravitz była jedną z wielu aktorek, które stawiły się na
przesłuchaniu do filmu „Mroczny Rycerz powstaje” w reżyserii
Christophera Nolana. Aktorka wprawdzie nie wspomina, którą z postaci chciała
zagrać, jednak faktem jest to, że dziewczyna musiała obejść się smakiem – dostała zimnego kosza od filmowców, którzy uznali, że
artystka jest zbyt „wielkomiejska”
i to z góry przekreśla jej
starania.
Artystka oczywiście uznała, że prawdziwym powodem tego
odrzucenia był jej kolor skóry i nie omieszkała podzielić się
tym spostrzeżeniem w mediach społecznościowych (później jednak wycofała te
oskarżenia). Na szczęście Zoë dostała od losu drugą szansę i
wcieliła się w postać Catwoman w bardzo dobrze przyjętej
produkcji „The Batman”, gdzie partnerował jej Robert Pattinson w
tytułowej roli.
W postać Flynna –
jednego z bohaterów ostatnich odsłon gwiezdnej epopei, wcielił się
John Boyega. Zakusy na tę fuchę miał też Tom Holland, ale robota ta
przeszła u koło nosa. Wbrew pozorom problemem wcale nie był kolor
skóry artysty, ale jego nieodpowiednie zachowanie na castingu.
„Byłem na jakichś
czterech czy pięciu przesłuchaniach... Pamiętam jak graliśmy
scenę z tą panią, która miała być dronem. Więc robiłem to
wszystko w stylu: „Musimy wracać na statek!”. A ona mówiła:
„Plup, bip, bip, bip, bip”. Po prostu nie mogłem przestać się
śmiać. Uważałem to za szalenie zabawne. I czułem się z tym naprawdę źle,
ponieważ ona bardzo się starała być przekonującym androidem,
dronem, czy jak tam się one nazywają. Tak, oczywiście nie dostałem
tej roli. To nie był mój najlepszy moment.”
- wspominał aktor.
O znanym z serialu
„Stranger Things” aktorze można wiele powiedzieć, ale na pewno
nie to, że jest chudzielcem (chociaż ostatnio wyraźnie
dopakował!). Pokaźna tusza miała, według jego agentki, ułatwić
mu zdobycie roli ekstremalnie otyłego Bloba w filmie „X-Men:
Wolverine". Wiadomo, że wymagałoby to dodatkowej pracy specjalistów
od charakteryzacji, ale
pewna podstawa byłaby już przez Harboura
zapewniona.
Artysta na pełnym luzie podszedł więc do
przesłuchania, a pod koniec próbnych zdjęć pozwolił sobie nawet
na żarcik - podniósł koszulkę do góry i odsłaniając pokaźną
oponę rzekł
„Tu jest wasz Blob!”. Niedługo potem David spotkał
się z reżyserem tej produkcji, który wprost powiedział, że aktor
jest za gruby, aby zagrać tę postać… Jak na ironię ostatecznie
do roli tej wybrano Kevina Duranda – faceta, który jest nie tylko
szczupły, ale i bardzo wysportowany!
W czasach kiedy
agent 007 prawdopodobnie grany będzie przez transseksualnego,
czarnoskórego, niskorosłego albinosa identyfikującego się jako
snopowiązałka zasilana energią kosmiczną, chciałoby się zobaczyć Cavilla jako czarującego,
brytyjskiego szpiega. Aktor ten miał już raz szansę udowodnić, że znakomicie sprawdziłby się jako James Bond. W 2006 roku, licząc sobie
zaledwie 21 wiosen, trafił na przesłuchanie do „Casino Royale”.
Aktor nie dostał tej roboty, mimo że przed kamerą wypadł ponoć
naprawdę nieźle.
Powodem odrzucenia był jego wiek
oraz… tusza. Obecny posiadacz najbardziej imponującego sześciopaku
w Hollywood nie wyglądał wówczas tak posągowo, jak dzisiaj.
Reżyser wprost powiedział mu, że z jego niezbyt dobrze wyrzeźbioną
sylwetką może zapomnieć o kandydowaniu do tej roli. Cavill wziął
to sobie do serca i przez kolejne lata wkładał sporo serca w
treningi i trzymanie odpowiedniej diety. Co, nie da się ukryć –
doskonale zaowocowało.
W 1976 roku,
młodziutka Meryl Streep szukała możliwości zabłyśnięcia na
dużym ekranie aktorskim popisem, który to stał by się dla niej
drzwiami do większej kariery. Okazja taka przytrafiła się, kiedy
słynny producent Dino De Laurentiis zabrał się do realizacji
wysokobudżetowego remake’u „King Konga”. Streep stawiła się
na castingu i usłyszała jak wyraźnie zdegustowany Dino nazwał ją
„che brutta” (po włosku – „brzydka baba”), a następnie
zwrócił się do swojego syna słowami:
„Czemu przyprowadzasz mi
tu to obrzydliwe coś?”.
Tak się złożyło,
że obecna pięciokrotna zdobywczyni Oscara, znała podstawy języka
włoskiego rzekła wówczas:
„Bardzo pana przepraszam, że nie
jestem zbyt piękna, aby zagrać w "King Kongu"". Ostatecznie rolę tę
dostała znacznie urodziwsza Jessica Lange i dzięki temu występowi
rozpoczęła swoją długoletnią karierę w kinie.
Ale jak to? Ryan
Gosling – amant, który z jakiegoś powodu działa na kobiety
niczym kocimiętka na śmietnikowego sierściucha miałby zostać
odrzucony przez swoją otyłość? Tak właśnie się stało, kiedy
Peter Jackson kręcił „Nostalgię Anioła”. Gosling miał
wcielić się w postać zdesperowanego ojca zaginionej dziewczynki. W
wyniku paru błędów w komunikacji z reżyserem, Ryan uznał, że
dostał zielone światło w tworzeniu bohatera, którego miał na
ekranie sportretować. Artysta poświęcił się więc i
przytył
prawie 30 kilogramów. Kiedy wtoczył się na plan Jackson od razu go
zwolnił.
„Zostałem wówczas gruby i bezrobotny.” - wspominał
potem gwiazdor „La La land”.
Źródła:
1,
2,
3,
4
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą