Pewnych postaci krytykować nie wolno. Nie do końca wiadomo, czemu
tak jest. W końcu nikt nie jest doskonały i każdy czasem popełnia
w życiu jakieś błędy, ale wynoszenie na ołtarze osób, które na
ten przesadny szacunek wcale nie zasługują, jest dość
niepokojące. Jako że czynimy sobie wielką nieprzyzwoitość z
tego, że wytykanie niewygodnych faktów personom powszechnie
lubianym i szanowanym zawsze wywołuje ścisk zadków u wielu
internautów, dziś pozwolimy sobie na bezlitosne szkalowanie kilku
„wyjątkowo przereklamowanych” historycznych figur.
W 1492 roku grupa
prawowitych mieszkańców Bahamów odkryła błąkającego się po
oceanie Hiszpana wraz z grupą innych, bladych niczym poślad
anemika, brodaczy. Nieszczęśnik chciał dotrzeć do Indii i tym
samym otworzyć zachodni szlak morski do tego kraju. Mimo że całe
to „odkrycie” było wynikiem zwykłego przypadku, to Kolumb dziś uchodzi za wielkiego podróżnika i przede wszystkim – postać
zdecydowanie pozytywną i godną powszechnego szacunku.
Cóż, w
rzeczywistości był to kawał brutalnego skurwysyna. Kiedy jego
okręty dotarły do wybrzeży Bahamów, Hiszpanie witani byli
przez przyjaznych i bezbronnych Arawaków. Kolumb osobiście nakazał
uprowadzenie kilku z tych „dzikusów”, aby wyciągnąć od nich informację, skąd
mają oni złoto – błyskotkę bardzo cieszącą europejskie
oczy.
Mało tego – w
swoich pamiętnikach Kolumb wręcz sugerował, że łagodne
usposobienie i łatwowierność czyni z Arawaków idealnych wręcz
niewolników, których w ryzach trzymać może niewielka liczba
uzbrojonych Hiszpanów. Podróżnik przymykał też oko na
powszechne okrucieństwo jego ludzi wobec gospodarzy tych ziem, w tym
także na gwałty i morderstwa. Przybysze okrutnie okaleczali Indian
za każdy gest niesubordynacji, a
większość porwanych ze swych
domów nieszczęśników nie przeżyła podróży do Hiszpanii.
Kolumb był wielce zawiedziony tym faktem, bo ich relacje o wielkich
źródłach cennego kruszcu miały zagwarantować mu znaczne
zwiększenie budżetu na kolejną wyprawę. Aby osiągnąć swój cel, podróżnik bezczelnie okłamał hiszpańskiego króla i jego
małżonkę, snując bajki o niezwykle urodzajnej ziemi, złocie oraz
lokalsach gotowych pracować za darmo.
Gwałty, rzezie i
powszechne okrucieństwo Hiszpanów sprawiło, że Arawakowie w końcu
przestali pałać do białych intruzów sympatią. Trudno im się
dziwić – podczas drugiej ekspedycji ludzie Kolumba schwytali 2000
Indian, których potem trzymali w klatkach pilnowanych przez
psy. Tymczasem pięciuset innych pechowców wywieziono statkami
do Hiszpanii. Po drodze zmarła połowa z nich, ale było to
„poświęcenie, na które Kolumb był gotowy”.
Ci, którzy
przeżyli podróż, zostali później sprzedani za niemały pieniądz.
Na nowych, bogatych
w złoto, terenach wielki „odkrywca” kazał wszystkim Indianom
przynosić sobie bryłki tego kruszcu. Pracowali starcy, kobiety oraz
dzieci powyżej 14 roku życia. Za niewyrobienie normy niewolników
karano odrąbaniem im dłoni i zazwyczaj tym samym – śmiercią nieszczęśnika
w wyniku wykrwawienia. W ciągu dwóch zaledwie lat ludzie Kolumba
doprowadzili do uszczuplenia liczącej sobie 250 tysięcy ludzi
populacji Arawaków o połowę!
W XVII wieku na Bahamach nie żył
już ani jeden przedstawiciel tego ludu.
Oj tam, oj tam…
Najważniejsze jest przecież, że to Kolumb jako pierwszy zobaczył
Nowy Ląd, prawda? No, nie do końca. Pomijając już to, że jakieś
600 lat wcześniej na amerykańskie ziemie docierali wikingowie, to podróżnik nawet nie był pierwszym białasem, który
to wypatrzył „dziewiczą” ziemię. Zaszczyt ten należał bowiem
do jednego z marynarzy – Rodrigo de Triany!
Podsumujmy zatem –
Kolumb był łasym na złoto sadystą, który sześć wieków po
„odkryciu Ameryki” przez wikingów stanął na czele
finansowanej z królewskiej kasy wyprawy, która przez czystą
pomyłkę dotarła na Bahamy, aby gwałcić, mordować i
upadlać lokalny lud. Tak że pierdol się, Krzysiu. Nie
zasługujesz nawet na cień szacunku.
Edison posiadał
1093 patenty na swoje wynalazki – już sam ten fakt sprawia, że
postać ta powinna budzić szacuneczek. Blask tego człowieka mocno jednak
przygasa, gdy poznamy nieco więcej faktów na jego temat. Jak
wiadomo, największym osiągnięciem słynnego amerykańskiego
przedsiębiorcy była żarówka. Tego, w każdym razie, uczą nas w
szkołach. Nikt już jednak nie wspomina o takich wynalazcach, jak
chociażby Humphry Davy, William Sawyer, Albon Man czy Joseph Swan.
Ba, to ten ostatni już w 1860 roku, czyli całe 19 lat przed
Edisonem, ulepszając wynalazek niejakiego Warrena de la Rue, uzyskał
efekt żarzenia się rozgrzanych włókien węglowych w próżni i
publicznie swoje dzieło zaprezentował na jednej z angielskich
wystaw.
Nie jest też
tajemnicą, że Edison był człowiekiem, który cynicznie kłamał i
oszukiwał, aby tylko osiągnąć swój wymarzony cel.
Charakteryzował się też wyjątkowo zaciekłą bezwzględnością w
stosunku do swej konkurencji. Najbardziej znaną historią jest tzw.
Wojna Prądów, którą to Thomas prowadził ze swoim byłym
pracownikiem – pochodzącym z Serbii Nikolą Teslą. Edison
usiłował wywalczyć kontrakty na montaż systemów ulicznych lamp o niskim
napięciu. Tesla proponował znacznie lepsze rozwiązanie oparte o tzw.
prąd
przemienny – po wprowadzeniu transformatorów,
można było doprowadzić energię do znacznie bardziej oddalonych
miejsc. Edison nie mogąc pogodzić się z tym, że jego rywal może
go wygryźć z rynku, postawił na wybitnie wręcz kutasiarskie ruchy
propagandowe. Aby udowodnić, że wynalazek Tesli stanowi zagrożenie
dla ludzkiego życia, Thomas zorganizował
upiorne, publiczne
przedstawienie, jakim było śmiertelne porażenie takim prądem
słonia.
Również na innym
polu Edison okazał się kawałem drania. Razem z Williamem
Dicksonem (który przewodził tym pracom, a potem został doprowadzony przez swego wspólnika do załamania nerwowego) stworzył on prototyp
kinematografu – nowatorskiego urządzenia służącego do projekcji
ruchomych obrazów. Oczywiście Thomas całą aparaturę opatentował
i założywszy firmę Motion Picture Patent Company,
pobierał wysokie
opłaty od każdego, kto chciałby, zakupiwszy taki sprzęt, kręcić
własne dzieła. Wszyscy filmowcy niebędący zrzeszeni w stworzonym przez
Thomasa kolektywie nie tylko mieli bardzo pod górkę, a nawet i
musieli liczyć się z sądowymi bataliami, jeśli zbyt odważnie
chcieliby zawojować raczkujący jeszcze rynek. W niektórych
przypadkach Edison uciekał się nawet do czystej przemocy i nasyłał
na swoich rywali regularnych bandziorów, którzy siłowo nakłaniali
ich do rezygnacji ze swych śmiałych planów.
W pewnych kręgach
krytykowanie albańskiej zakonnicy Agnes Gonxha Bojaxhiu, bardziej
znanej jako Matka Teresy z Kalkuty, jest równie wielkim nietaktem, co
szkalowanie najwspanialszego z papieży… Ta charyzmatyczna
kobieta przez blisko pół wieku prowadziła hospicja dla biedoty z
marginesu społecznego, nędzarzy, sierot i ludzi ciężko chorych. Za
jej pracę i poświęcenie otrzymała w 1979 roku Nagrodę Nobla.
Dopiero po jej śmierci wizerunek dobrotliwej, empatycznej i
wrażliwej na ludzkie nieszczęście staruszki nieco wyblakł. Na jaw
wyszły bowiem rzeczy, które delikatnie mówiąc – są mocno
niewygodne dla osób uważających Matkę Teresę za osobę godną
naśladowania.
Przede wszystkim w
domach opieki nie pracowali wykwalifikowani lekarze, ale
wolontariusze. Brak wiedzy sprawiał, że wielu pacjentów, którzy
mieli szansę na przeżycie,
faszerowanych było niewłaściwymi
lekami. Innym zarzutem jest też to, że założone przez zakonnicę
zgromadzenie Misjonarek Miłości mimo gigantycznej fortuny, która
regularnie wpływała od darczyńców z całego świata, jedynie
drobną część tych pieniędzy inwestowało w realną pomoc ludziom
ciężko chorym i umierającym. Większość tych środków
pochłaniała rozbudowa kościelnych nieruchomości.
Podobno Matka
Teresa nakazała też chrzczenie umierających, nawet wbrew ich woli.
Święta miała też niechętnie podawać pacjentom leki
przeciwbólowe, uważając, że cierpienie zbliża człowieka do
Jezusa.
I chociaż wiele z
oskarżeń rzucanych przez wnikliwych lekarzy, dziennikarzy i osób,
które na własne oczy widziały warunki panujące w hospicjach
prowadzonych przez Misjonarki Miłości spotyka się z niekiedy
nawet i całkiem sensownymi kontrargumentami ze strony obrońców
nieskalanego wizerunku katolickiej świętej, to niepodważalnym
faktem jest to, że święta wyjątkowym szacunkiem darzyła jednego
ze swych najważniejszych darczyńców –
Jean-Claude'a Duvaliera.
Był to
haitański dyktator, który stosował wobec swojego ludu terror,
regularnie łamał prawa człowieka, a jego osobiste, paramilitarne
bojówki dość otwarcie przypisywały sobie moc pochodzącą z
religii voodoo! Matka Teresa nie tylko chętnie przyjmowała
pieniądze od tego despoty, ale i nawet w 1981 roku została przez
niego przyjęta z wielkimi honorami!
Ach, no i nie
zapominajmy też o innym człowieku, który chętnie wspierał
finansowo działalność świętej – Charlesie Keatingu. Był to
amerykański finansista, który przekazał misjonarkom prawie półtora
miliona dolarów. Mężczyzna ten oskarżony został o potężny
szwindel i stał się bohaterem wielkiego skandalu korupcyjnego.
Matka Teresa, nawet w chwili, gdy Keatingowi udowodniono oszustwa i
machloje, otwarcie go broniła. Zastępca prokuratora okręgowego z
Los Angeles Paul Turley napisał list do zakonnicy, tłumacząc
jakich czynów dopuścił się Charles i prosząc, aby ta oddała
„brudne pieniądze” osobom, którym je ukradziono. Niestety,
odpowiedź na ten apel nigdy nie przyszła, a utracona niewinnym
ludziom kasa nigdy nie została im zwrócona.
Źródła:
1,
2,
3,
4
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą