Niedzielne popołudnie. Relaksik, kadzidełko i kojące umęczoną duszę
sitarowe plumkania sączące się z głośniczka. Tak powinien
wyglądać każdy koniec przepełnionego pracową krwawicą
tygodnia. Nie mam pojęcia co mnie podkusiło, żeby zamiast
oglądania filmików z małymi pandami (polecam!), kliknąć w link
przesłany mi przez mojego kumpla. „Krytyka Polityczna?” – głośno
pomyślałem, zobaczywszy gdzie się znalazłem. – „Czy to na pewno
bezpieczne?”. Ciekawość wygrała… i spokój mojego ducha został
skutecznie zamącony.
Przyznaję, zapowiedź zawartości brzmiała zachęcająco. Niecodziennie bowiem
trafia się na felieton zatytułowany
„Koniec obciągania królom Polski”. Przypomniałem sobie jednak, że swego czasu czytałem
pochodzący z tego serwisu artykuł Jasia Kapeli zatytułowany
„Dlaczego nie pójdę na nowego Tarantino?”. Wówczas też
zaintrygowany tytułem zajrzałem do środka zgadując, że autor
tego wpisu dokona szczegółowej, filmoznawczej analizy dokonań Quentina i np. zarzuci reżyserowi „Wściekłych psów” bazowanie na
utartych schematach czy wręcz nazwie go odtwórcą, a nie twórcą.
Nie, Jaś przypierdolił się do tego, że Tarantino jest
„przemocowcem” i sadystycznie obchodzi się ze swoimi ekranowymi bohaterkami...
Nauczony więc tym żenadogennym doświadczeniem, podszedłem do
tej lektury z dużym dystansem. Tytuł może i dobry, ale przecież
liczy się zawartość, verdad?
„Ten ranek
zapamiętają wszyscy… Zostanie nazwany „Hologramowym
Wdupoczwartkiem” i tak zapamiętany na wieki. Zdjęcia z tego
zdarzenia obiegną świat. Tego dnia Polska wysunie się na pierwsze
miejsce w mass mediach, socialach i innych nierealach, ale i na
językach ludzi.
Tego dnia wstaniemy
rano jak zwykle, lecz zamiast normalnego outfitu ubierzemy się w
ultraobcisłe stroje, całe na czarno, a na twarze naciągniemy
czarne pończochy bądź kominiarki”.
Tak pani Agnieszka
Szpila opisuje przygotowanie wściekłych femi-bojowniczek do napadu
na bank. Ekstremalnie obcisłe stroje całe na czarno, kominiarki?
Coś mi tu trąci jakimś twardym, efekciarskim sado-maso, bo
przecież nikt normalny, sposobiąc się do obrabowania placówki
bankowej, nie myśli o swoim imidżu, ale raczej o praktycznych i
logistycznych stronach takiego przedsięwzięcia. Gdzie postawić
auto, żeby szybko dać dyla? Gdzie schować hajs? Jak upewnić się,
że ktoś nie włączy alarmu? No nic –
pani autorka bardziej
jednak stawia na seksowny wygląd i ma do tego pełne prawo.
„Nie zabijając
nikogo, zwiniemy stamtąd cały hajs, a potem wrócimy z nim do was.
Nie zdefraudujemy go w drodze do domu, co często lubicie nam
zarzucać („przecież mówiłem ci, że to ma starczyć na cały
tydzień!”). A jeśli akurat zdarzy się tak, że poprosimy was o
pieniądze, bo nie będziemy mieć „tych swoich”, po prostu
przyjdziemy z tym hajsem skradzionym do domów, w których tak często
spotyka nas z waszej strony ekonomiczna przemoc. Przemoc, która
odbiera nam godność każdego dnia, kiedy przypominacie nam o tym,
że nie zajmiecie się niczym poza pracą, bo prawdziwa praca trwa
minimum osiem godzin, choć akurat nam musi wystarczyć połowa”.
Robi się ciekawie.
A więc przestępczynie, aby zdobyć duże pieniądze, nie pójdą do
pracy, tylko pieniądze sobie bezczelnie ukradną. Zamiast szybko dać
dyla gdzieś do Meksyku i przez resztę życia pławić
się w luksusach, moczyć zadek w ciepłym oceanie i r#chać wąsatych
posiadaczy sombreros, panie zamierzają wrócić do domów, do swoich
mężów stosujących wobec nich „ekonomiczną, odbierającą
godność, przemoc”.
Czyżby syndrom sztokholmski? A tak w ogóle
to od kiedy to za przemoc uznaje się wypomnienie komuś, że
bezczelnie roztrwonił hajs przeznaczony na tygodniowy zapas
ziemniaków, ogórków i kokainy, czyli – jak by nie patrzeć – produktów pierwszej potrzeby? Sam raz dostałem zjeby za to, że
kasę, którą moja małżonka odłożyła na tapetowanie
przedpokoju, wydałem na zakup pięknej łapy terminatora T-800 w
skali 1:1. Do dziś nasz przedpokój wygląda jak zapyziały
niemiecki bunkier, ale było warto (bo mam, kuwa, najlepsze filmowe trofeum, jakie można posiadać!). Natomiast nigdy nie nazwałbym
marudzenia mojej ukochanej za przykład ekonomicznych tortur
słownych.
Dalej dostajemy
wysyp żalu na temat fatalnej sytuacji na rynku pracy i brak
zrozumienia tego, że kobieta oprócz harowania za 20 godzin we
młynie za 2 pensy miesięcznie, musi jeszcze wrócić do domu i
zabrać się za robotę domową.
„(...)Dlaczego w
tym kraju opieka nad chorym dzieckiem w 90 proc. spada na matkę? Kto
powiedział, że przytulanie chorego dziecka i podawanie syropków
nie może udać się także mężczyźnie? Kto powiedział, że
dziecko defaultowo powinno być przypisane matce (…)? I kto, no
powiedzcie mi, kto wpadł na pomysł, że na szczycie hierarchii
powinien stać właśnie mężczyzna? Że w ogóle musi być jakaś
hierarchia, a struktura społeczna czy ekonomiczna nie może wyglądać
inaczej?”.
No właśnie, kto to
powiedział? Ja, spędzający lwią część dnia na ogarnianiu
chaty, gotowaniu obiadów i bieganiu z synem po parku? Kolega,
którego żona prowadzi dobrze prosperujący biznes, a on spełnia
się jako wzorowy tata? Mój sąsiad, którego codziennie widzę na
boisku, gdzie przez długie godziny uczy młodego sadzenia celnych petard do
bramek? A może ten biedny ziomeczek, którego była małżonka puściła
bokiem, ciągnie alimenty lepiej niż Sasha Grey mięsistą knagę i
w ramach czystej perfidii zaprzęgła adwokata, aby możliwie jak
najbardziej ograniczyć mu kontakty z córką?
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą