Jednym sama idea wydaje się nieco szalona. Inni już zacierają ręce – i nie tylko ręce – na myśl o przyszłych doznaniach. Pewne jest tylko to, że będzie się działo.
Nie wszyscy są jednakowo zauroczeni prawdziwym życiem. Zdarzają się i tacy, którzy zdecydowanie wolą jego wirtualny odpowiednik – również w relacjach seksualnych. Opisuje ich termin
digiseksualność bądź
digiseksualizm, czyli odczuwanie pociągu do robotów lub zamiłowanie do innych form seksualności, w których wiodącą rolę odgrywa technologia.
Sam termin nie jest jednoznaczny – bo choć coraz częściej określa się nim orientację seksualną, to dawniej dotyczył wszelkiego rodzaju zaangażowania technologii w relacje intymne czy romantyczne (co oznacza, że poznawanie partnerów na Tinderze czy
rozmawianie na Snapchacie także było jakąś formą digiseksualności).
Podczas gdy jedni cieszą się na samą myśl o tym, co przyniesie im przyszłość, inni… obawiają się dotkliwych skutków upowszechnienia nowych technologii. I nie chodzi tu o zmartwienie psychologów zastanawiających się, jak seksroboty wpłyną na ludzką psychikę, a o… pracownice seksualne i przyszłość
branży.
Już w 2017 roku w Barcelonie otwarto pierwszy dom publiczny, w którym goście mogą – za skromne 120 euro – spędzić godzinę z sekslalką. Przewidywania analityków wskazują, że za 20-30 lat seksroboty mogą już być tak powszechnie dostępne, że pracownice seksualne stracą rację bytu.
Można powiedzieć, że historia pisze się na naszych oczach. Jeszcze niedawno najbardziej zaawansowanym urządzeniem, jakie mieliśmy w domach, była mikrofalówka, a dzisiaj można już kupić seksroboty zarówno w wydaniu damskim, jak i męskim. Producenci nie zamierzają jednak na tym poprzestać – chcą wykorzystać sztuczną inteligencję, by zapewnić swoim klientom jeszcze bardziej realistyczne wrażenia z obcowania z „drugim człowiekiem”. Technika posuwa się naprzód błyskawicznie – i otwarte pozostaje pytanie, czy w pewnym momencie ludzie nie stracą w ogóle zainteresowania prawdziwymi, żywymi partnerami.
Ale problem technologiczny staje się więc poniekąd również etyczny. Jedno z badań wykazało, że 40% Brytyjczyków uważa, że seks z robotem to nie zdrada… ale jednocześnie większość badanych opowiedziała się za tym, że skrzywdzenie seksrobota byłoby złe. I tu sytuacja zaczyna się komplikować. Tak czy inaczej niewielka ankieta (na przykładzie zaledwie 260 badanych) z 2016 roku pokazała, że ponad 40% mężczyzn byłoby zainteresowanych zakupem seksrobota od razu lub w ciągu pięciu lat.
Każde dorastające dziecko woli utrzymywać się w przekonaniu, że
jego rodzice TEGO nie robią, a dziadkowie to już na pewno. Cóż, prędzej czy później pojawia się zaskoczenie – bo starsi ludzie też mają swoje potrzeby. Dotyczy to także starszych i samotnych osób w domach opieki. Badacze wskazują, że to właśnie tam seksroboty mogą znaleźć zastosowanie – dotrzymując towarzystwa ich lokatorom.
Może z odległej perspektywy wydawać się to zabawne czy dziwne, w końcu dojrzałości nie da się kupić w pierwszym lepszym sklepie, ale rzecz jest bardziej poważna. Chodzi między innymi o komfort i zdrowie – aspekty, w których życie seksualne również odgrywa niemałą rolę. Jeśli technologia miałaby tu pomóc, to z pewnością jest to jedna z bardziej pozytywnych odsłon
branży seksrobotycznej.
Obawy o to, czy sztuczna inteligencja nie wymknie się spod kontroli, znane są od dawna. Perspektywa „buntu maszyn” spędza sen z powiek miłośnikom science fiction… a tymczasem duża część społeczeństwa nie miałaby nic przeciwko temu, by kopulować z robotem. Ci jednak, którzy wciąż myślą głową, ostrzegają przed sytuacją, w której seksrobot zostanie zhackowany. Nowoczesne seksroboty posiadają oprogramowanie, systemy operacyjne – analogicznie jak telefony czy komputery.
Kiedy więc ktoś o niecnych zamiarach włamie się do systemu, może użytkownikowi robota poważnie zaszkodzić. W 2017 roku, kiedy dr Nick Patterson wspominał o tym zagrożeniu, ostrzeżenie wydawało się nieco na wyrost. Ale czy dzisiaj, pięć lat później, z nową wiedzą i doświadczeniami, równie łatwo można byłoby je lekceważyć?
Jednym z wyzwań stojących przed twórcami seksrobotów jest sprawienie, żeby lalka odczuwała dotyk i na niego reagowała. Nie chodzi przecież o to, aby robot leżał jak kłoda i patrzył się w sufit – to akurat ludzie zdołali już opanować do perfekcji. By znaleźć rozwiązanie, naukowcy opracowali „inteligentną skórę”, czyli materiał funkcjonujący zasadniczo podobnie do ekranu w smartfonie.
Kolejną kwestią pozostaje sprawienie, aby była to jak najbardziej zbliżona do naturalnej odpowiedź – ale nie automat działający na bezpośredniej zasadzie „akcja – reakcja”. Tak rodzi się pytanie – czy seksrobot może
czuć? I jeśli tak, to gdzie leży granica pomiędzy komputerowym oprogramowaniem, sztuczną inteligencją a „czymś więcej”…
Choć czasem, z przyzwyczajenia, stosuje się pojęcia seksrobot i sekslalka wymiennie, choć obie te rzeczy służyć mają podobnym celom, to w rzeczywistości się różnią. Seksroboty, inaczej niż sekslalki, mają mieć swoją
osobowość. Za przykład wziąć można Harmony 2.0, jeden z najbardziej popularnych i zaawansowanych seksrobotów. Mówi on – a właściwie ona – ze szkockim akcentem i pozwala na zaprogramowanie aż osiemnastu różnych cech osobowości.
Wszystko prowadzi do tego, aby skłonić użytkownika do nawiązania więzi – nie tyle z samym mechanicznym konstruktem, a całym „sztucznym człowiekiem” wraz z jego nastrojami, interakcjami… I nawet jeśli ktoś dzisiaj sądziłby, że cały przemysł związany z seksrobotami to zabawa wyłącznie dla osób nieradzących sobie w „prawdziwym” życiu, to na pewno odbywa się to z ogromną korzyścią dla rozwoju technologicznego. Ten postępuje naprawdę szybko – a czy napędzają go pierwotne instynkty domagające się realizacji, czy
chęć ocalenia świat od zagłady, to już chyba kwestia drugorzędna.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą