W dzisiejszym odcinku m.in. kto znany został zatrzymany za jazdę po pijanemu, skąd widać Tatry po raz pierwszy w historii, jak wygląda pulpit dosłownie każdego studenta, przepis na drink o nazwie "NO CÓŻ" oraz kiedy próbujesz podłączyć HDMI z tyłu telewizora.
W tym odcinku m.in. Prypeć kiedyś i dziś, silos rakietowy gdzieś w Rosji, statki przeznaczone na złom, wrak samolotu w Polsce oraz dom na drzewie w Papui-Nowej Gwinei.
W dzisiejszym odcinku zmienimy nazwę Facebooka, przyjrzymy się aferze na AGH z dziekanem w tle oraz zobaczymy, co łączy Google i Facebooka.
#1. Google wszedł w układ z Facebookiem, aby podzielić
między siebie rynek reklam
W ostatni czasie amerykański sąd nakazał ujawnienie akt
sprawy dotyczących rzekomej zmowy Google z Facebookiem w sprawie rynku reklamowego. Akta ujawniono, dzięki
czemu okazało się, że Prokurator Generalny USA wniósł akt oskarżenia przeciwko
Google i Facebookowi w sprawie reklam.
Cała sprawa nie jest jednak żadną nowością. Aby przyjrzeć
się jej początkom, musimy cofnąć się o około 4 lata, kiedy to Facebook stawał
się realnym zagrożeniem dla Google na rynku reklamowym. Niejaka Sheryl Sandberg
z Facebooka oraz Philipp Schindler z Google mieli zawrzeć w tej kwestii pewną
umowę.
Google miało informować Facebooka na temat przetargów
reklamowych oraz ustalać między sobą wyniki tych przetargów. Facebook
zobowiązał się ponoć również do uczestniczenia w 90% licytacji, o których
informowało ich Google. Na ten cel Facebook miał przeznaczać 500 mln dolarów
rocznie, a Google miał w zamian gwarantować 10% wygranych licytacji.
Oskarżonym grozi do 10 lat pozbawienia wolności. Obie firmy
oczywiście twierdzą, że nic takiego nie miało miejsca.
#2. Facebook zmieni nazwę? Ostatnio wiele się o tym mówi
Skoro już jesteśmy przy Facebooku, to grzechem byłoby nie
wspomnieć o bardzo gorącym temacie z ubiegłego tygodnia. Chodzi oczywiście o
rzekomy rebranding serwisu. Według doniesień The Verge, Zuckerberg i spółka planują dość mocne zmiany. Celem całego
przedsięwzięcia ma być odcięcie się od portalu społecznościowego i
przedstawienie firmy w nieco szerszej perspektywie.
Zuckerberg chce, aby jego firma nie była kojarzona tylko i
wyłącznie z samym Facebookiem. Zajmują się przecież wieloma innymi rzeczami,
takimi jak choćby Instagram, WhatsApp, Oculus i wiele innych. Ich ruch nie
powinien więc nikogo dziwić.
Nowa nazwa firmy ma zostać ogłoszona na corocznej
konferencji Connect, która odbędzie się 28 października. W tym miejscu muszę
jednak zaznaczyć, że sam portal społecznościowy nie będzie miał nowej nazwy.
Nową nazwę będzie miała jedynie główna firma, która tym wszystkim zarządza.
Co jednak przypomina ruch Zuckerberga? Oczywiście ruch
wykonany przed laty przez Google. Firma nie chciała być kojarzona tylko i
wyłącznie z wyszukiwarką, dlatego całkowicie przeorganizowała swoje struktury i
teraz funkcjonuje w ramach jednego dużego holdingu o nazwie Alphabet.
Czy wieści z The Verge okażą się prawdą? O tym przekonamy
się już jutro.
#3. Wiedeńskie muzea przenoszą się na OnlyFans. W ten sposób
chcą walczyć z cenzurą
Na pewno doskonale znany jest wam poziom cenzury, jaką
nakładają wszelkiej maści portale społecznościowe i nie tylko. Można mieć
kłopoty nie tylko za jednoznaczną nagość, ale nawet za coś, co nagość choćby w
niewielkim stopniu przypomina. Nic więc dziwnego, że podobne kary spadały
również na profile wiedeńskich muzeów, które udostępniały tam prace
wystawianych u siebie artystów.
Rada Turystyki Wiednia postanowiła więc przenieść się na OnlyFans – jedyną platformę, gdzie za epatowanie nagością nie
będziemy mieć kłopotów.
Jak jednak wygląda historia banów na wiedeńskich muzeach? W
2018 roku Facebook stwierdził, że zdjęcie liczącej sobie 25 tys. lat figurki
Wenus z Willendorf jest p0rnografią. Muzeum Historii Naturalnej musiało więc
usunąć fotografię z serwisu.
W 2019 roku z kolei Instagram postanowił ukarać tamtejsze
muzea za udostępnienie obrazów flamandzkiego malarza Petera Paula Rubensa, choć
miały one wyraźnie artystyczny charakter. Algorytm potraktował je jednak
bezlitośnie.
Całkiem niedawno konto wiedeńskiej galerii Albertina zostało
zablokowane na TikToku, ponieważ ta udostępniła prace japońskiego artysty i
fotografa Nabuyoshi Arakiego. Poszło o zasłoniętą pierś kobiety.
Jak żyć? Jak promować dzieła danego autora w sieci, skoro niemal
wszystkie mogą zostać uznane za niestosowne? Rada Turystyki Wiednia upatruje swoją
szansę na OnlyFans. Za jedyne 3 dolary miesięcznie można oglądać udostępniane
tam dzieła, albo nawet otrzymać bilet, aby osobiście obejrzeć wybraną wystawę.
Przedstawiciele Rady przyznają, że celem przeniesienia się na
OF nie jest tylko i wyłącznie promocja w sieci, ale jest to również swego
rodzaju protest przeciwko chorej polityce portali społecznościowych, które na
równi traktują dzieła sztuki i zdjęcia o wyraźnym zabarwieniu p0rnograficznym.
#4. Lektor Google Maps prankuje automat telemarketingowy
Być może wielu z was nie zdaje sobie z tego sprawy, ale
bardzo często, kiedy otrzymujemy telefon od telemarketera, to nie rozmawiamy
tak naprawdę z żywym człowiekiem, a z automatem. System na ogół nie jest
oczywiście w pełni zautomatyzowany, bo odpowiedzi wciąż musi wybierać człowiek,
który nad całą rozmową czuwa. Ma jednak do wyboru jedynie pewną pulę gotowych
formułek, przez co w sytuacjach, gdy rozmowa przebiega w nieprzewidziany przez
agencję telemarketingową sposób, zaczyna robić się trochę dziwnie…
W sieci pojawiło się już sporo filmików, gdzie internauci
trollowali taki automat, odpowiadając na zadane pytania w niestandardowy
sposób. Do grona trollujących dołączył niedawno Jarosław Juszkiewicz – czyli polski
głos nawigacji Google Maps.
#5. Studenci AGH mieli stworzyć blogi. Coś jednak poszło
nie tak…
Poszło nie tak, to bardzo delikatnie powiedziane, ponieważ
tam raczej wybiło szambo i to bardzo mocno. Zacznijmy jednak od początku.
Studenci matematyki stosowanej na krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej mieli
za zadanie stworzyć własnoręcznie bloga w ramach zajęć.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w wyszukiwarce,
w oficjalnej domenie AGH, zaczęły pojawiać się hasła typu „je**ć dziekana”,
albo „dziekan sk***ysyn”. Zobaczcie sami:
Co jednak poszło nie tak? Okazało się, że studenci podeszli
do tematu w sposób żartobliwy. Nie zdawali sobie jednak sprawy, że blogi będą
publiczne.
Jak tłumaczy rzeczniczka AGH, Anna Żmuda-Muszyńska:
Studenci w ramach zajęć dydaktycznych mieli stworzyć proste
strony, korzystając z zasobów serwera przeznaczonego dla studentów. Jeden ze
studentów stworzył stronę, która zawierała błędy programistyczne pozwalające na
wyświetlenie dowolnej treści na stronie. Błąd ten został wykorzystany przez
użytkowników Internetu, którzy spowodowali, że na stronie ukazały się
niecenzuralne treści. Zostały one zaindeksowane przez wyszukiwarki, co
spowodowało wyświetlanie strony w wynikach wyszukiwania po wpisaniu pewnych
wulgarnych fraz. Student usunął całą stronę, gdy zauważył problem.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą