Czasem wszystko zaczyna się od jednego nieumyślnego kliknięcia
myszką… Nie wiem kiedy to się stało, ale z jakiegoś mojego nie
do końca przemyślanego wyboru wujek Google z uporem maniaka poleca
mi codzienny „przegląd prasy” dostosowanej do moich gustów. I
zawsze gdzieś pomiędzy artykułami o B-klasowym kinie grozy z lat
80., filmami porno z kadłubkami i instrukcjami budowania ładunków
wybuchowych, zawsze, ale to zawsze, znajdzie się uśmiechnięta
twarz Krzysztofa Jackowskiego – jasnowidza z Człuchowa, który to
ma dla mnie bardzo złe wieści. Wszyscy umrzemy, wybuchnie wojna,
ludzie będą stali w kolejkach po krew, a imigranci nas zjedzą i
zatańczą na naszych grobach.
Ja naprawdę nic do tego pana nie mam, ale odkąd na ekranie mojego
telefonu wyświetlają mi się nagłówki z kolejnymi przepowiedniami
najsłynniejszego z polskich jasnowidzów, w ramach eksperymentu
robię sobie ich zrzuty ekranu. Teraz patrzę na te obrazki, których
w okresie ostatniego roku zgromadziłem już setki i z ręką na
pompce przysięgam wam:
nie znalazłem ani jednej dobrej wieści.
Mamy wizje Trzeciej Wojny Światowej, bomb zrzucanych ludziom
na głowy, jakichś trupów, krwi, flaków, strachu, ale nie ma na przykład
radosnych nowin w stylu:
„Widzę obniżenie podatków w 2021
roku!”, albo
„ABBA nigdy się nie reaktywuje!”, czy też może
„Tajemnicza zaraza dopadnie wszystkich pracowników Straży
Miejskiej!”.
Kompletnie nie mam
pojęcia czemu pana Jackowskiego nazywa się jasnowidzem, a nie
czarnowidzem – takie określenie bardziej pasowałoby do poziomu
optymizmu bijącego z jego przepowiedni.
No, dobra. O
powodzie, dla którego lubimy gnębić się pesymistycznymi
wiadomościami, powiemy sobie później. Najpierw jednak skupmy się
na samym zjawisku „przepowiadania przyszłości”. W przypadku
osób zajmujących się wróżeniem za pieniądze, mamy do czynienia
z trikami zwanymi
„zimnym odczytem”. Najczęściej osoba wróżąca
będzie starała się nawiązać jak największą współpracę ze
swoim rozmówcą i zdobyć jego zaufanie. To ważne, bo w końcu rozluźniony
klient pokazuje po sobie znacznie więcej niż osoba zamknięta w
sobie. W tym momencie taki ktoś jest zazwyczaj zalewany potokiem
mniej lub bardziej sensownych informacji dot. rzekomych wizji. W
końcu któraś z nich zbliży się do prawdy i uczestnik takiego
spotkania zareaguje jakimś gestem, gwałtownym podniesieniem głowy,
rumieńcem. To znak dla mistrza ceremonii, że złapał trop i będzie
koło niego tak długo krążył, aż uda się mu wywrzeć wrażenie
człowieka, który wie o swoim gościu więcej niż inna nieznajoma
mu osoba.
Bardzo często to
uczucie jest też zasługą tzw.
„efektu Barnuma”, albo też zjawiska
zwanego pod nazwą „efektu horoskopowego”. P.T. Barnum był
amerykańskim prekursorem przemysłu rozrywkowego, który dorobił
się fortuny na wciskaniu ludziom kitu i pomysłowo zaaranżowanej
iluzji. Mimo że sam żył z m.in. organizowania wystaw, na których
eksponatami były uzależnione od nikotyny karły oraz zmumifikowane
syreny z Fidżi, to w rzeczywistości facet ten dość twardo stąpał
po ziemi. Na jego cześć nazwano efekt bardzo ciekawej obserwacji
psychologicznej. W 1948 roku pewien wykładowca, Bertram R. Forer,
rozdał swoim studentom kartki ze specjalnymi testami. Na ich
podstawie wykonano szczegółowe opisy osobowości każdej z osób
biorących udział w tym doświadczeniu.
Większość badanych była
pod dużym wrażeniem celności tych analiz i w załączonym do
arkuszów formularzu wystawiali im wysoką ocenę (w skali
pięciopunktowej średnia wynosiła 4,26!).
Żaden ze studentów
nie zdawał sobie sprawy, że każdy z nich dostał dokładnie ten
sam opis. Trik polegał na tym, że analiza ta pełna była ogólników
i prezentacji uniwersalnych dla każdego człowieka cech. Kiedy
powiesz komuś, że ten np. ceni sobie swoją niezależność i że nie
lubi przyjmować czyichś opinii bez posiadania twardych dowodów na
ich prawdziwość, to większość rozmówców powie
„Tak,
to cały ja!”.
Efekt Barnuma można
rozciągnąć też na zjawisko jasnowidzenia.
„Widzę śmierć w twojej
rodzinie!” - powie ci baba, łypiąc okiem w swoją szklaną kulę.
Biorąc pod uwagę, że twoja familia to dziesiątki wujów, ciotek,
kuzynów, dziadków, szwagrów i teściów, prawdopodobieństwo, że
ktoś z nich w końcu „odpali wrotki” jest całkiem duże. W
zasadzie równie dobrze można by przewidzieć suszę na Saharze,
albo nowe przypadki pedofilii w Kościele. Człowiek nie zawsze
posługuje się rozumem i czasem wręcz siłą odsuwa od siebie
logiczne wyjaśnienia. Szczególnie gdy emocje biorą górę. Prawdopodobnie w takim właśnie momencie przypomni sobie słowa wróżki i uzna je za dowód
istnienia paranormalnych zjawisk. To przypomina trochę reakcję wychowanego przez filmy z żółtymi napisami antyszczepionkowca na
czyjąś śmierć w następstwie poszczepiennych efektów ubocznych.
„Ha!
A nie mówiłem!?” - ryknie zadowolony z siebie foliarz, nie biorąc
pod uwagę rzeczowych statystyk, naukowego wyjaśnienia niepożądanych
reakcji ludzkiego organizmu, czy nawet samego mechanizmu działania
szczepień.
Taki „efekt
Barnuma” da się też swobodnie połączyć z radosną
działalnością telewizyjnych jasnowidzów. Zauważcie bowiem, że
tego typu „profeci” bardzo starają się, aby ich wizje były jak
najbardziej niewyraźne i dalekie od konkretów. W ten sposób można
przecież „podpiąć” pod taką przepowiednię więcej, rzekomo
przewidzianych, wydarzeń. Weźmy na tapet kilka przykładów.
Cóż, w momencie
kiedy parę dni wcześniej cała Polska ogłoszona została „czerwoną
strefą”, trudno spodziewać się zdejmowania obostrzeń. Równie
dobrze tuż przed zachodem słońca można by było powiedzieć, że
za godzinę będzie ciemno.
Odpowiedzmy więc na zawarte w nagłówku pytanie. Co się zdarzyło w poniedziałek 30 października? Cóż, wprowadzono obowiązek noszenia maseczek w
miejscach pracy – prawo to dotyczyło też osób, które nie miały
żadnego kontaktu z klientami. Maseczka = kaganiec. Kaganiec = brak
swobody. Logiczne.
Jasnowidz twierdził, że w listopadzie miało dojść do
kilku dramatycznych wydarzeń, jednak tutaj chciałbym skupić się
na żądaniach oddawania krwi. Otóż wyobraźcie
sobie, że w 1972 roku Polski Czerwony Krzyż ustalił dni 22-26
listopada za
Dni Honorowego Krwiodawstwa. Temu okresowi towarzyszą
akcje propagandowe oraz uroczystości związane z tą zacną ideą.
Nie ulega wątpliwości, że również i w tym roku, mimo ciężkiej
pandemicznej sytuacji, mówiło się o potrzebie oddawania krwi. Kropki
połączone! Jasnowidz znowu trafił w sedno!
A tutaj taka mała
ciekawostka. Otóż 27 października jasnowidz przewidział „wojsko
na ulicach”.
Tymczasem dzień wcześniej na oficjalnej stronie
Wojska Polskiego pojawiła się informacja o powołaniu żołnierzy
do pomocy w utrzymywaniu bezpieczeństwa i porządku
publicznego. A pobicia przez pracowników policji? Trudno, aby w
momencie nasilenia się buntowniczych postaw obywateli zmęczonego napiętą
sytuacją kraju nie dochodziło do incydentów, w
których ktoś dostał w nos od mundurowego, któremu puściły nerwy. Tym bardziej że przecież do takich
zajść regularnie dochodzi podczas obchodów Święta
Niepodległości! Nie inaczej było w tym roku. Pamiętajcie, w nocy
będzie ciemno...
Powiem wam szczerze,
że sporo radochy sprawia mi odgrzebywanie mojego archiwum z
przepowiedniami pana Krzysztofa, a następnie nurkowanie w historię
ostatnich wydarzeń i przypisywanie kolejnych faktów celnym wizjom
naszego narodowego jasnowidza. Polecam wam taką zabawę. Daje to
całkiem sporo satysfakcji.
Na koniec, tak jak
obiecałem, chciałem poruszyć jeszcze jeden wątek. Czemu lepiej
„sprzedają się” posępne wróżby niż optymistyczne
wiadomości? Psycholog i laureat Nagrody Nobla Daniel Kahneman
uważa, że często wręcz podświadomie szukamy potwierdzenia
naszych negatywnych obaw w np. krzykliwych nagłówkach tabloidów.
Ponadto dowiedziono, że stymulowanie się pesymistycznymi
wiadomościami opisującymi np. czyjąś krzywdę
stymuluje nasz
układ nagrody. Z jakiegoś powodu ludzka, elektryczno-chemiczna zupa
gotuje się wówczas, a palec na myszce chętniej klika w nagłówek,
z którego wylewa się człowiecza tragedia. W zalewie mniej lub
bardziej „zwykłych” wiadomości, mocniejszą reakcję mózgu
wywoła nagłówek w stylu „PILNE! SZOK! Krzysztof Jackowski miał
tak katastrofalną wizję, że zamknął się w sobie i nie chce
wyjść!”. Trudno się więc dziwić, że najlepiej klikane
artykuły zazwyczaj nie biją po oczach optymizmem. My chyba po
prostu lubimy stymulować się czarnymi wizjami.
I na koniec jeszcze
taka mała ciekawostka –
James Randi, znany na całym świecie były iluzjonista, który za życiowy cel postawił sobie walkę z
naciągaczami i demaskowanie fałszywych doniesień o zjawiskach
paranormalnych, założył fundację oferującą milion dolarów
każdemu, kto komisyjnie, w kontrolowanych warunkach, dowiedzie swoich
nadprzyrodzonych umiejętności (które to sam Randi zwykł nazywać
mianem „trele-morele”). Paręnaście lat temu jasnowidz z
Człuchowa miał spróbować swych sił w tym teście. Niestety pan
Jackowski odrzucił tę propozycję, wytykając fundacji stronniczość.
Nie wyraził też zgody na proponowane przez Sopockie Towarzystwo
Naukowe badanie,
które mogłoby dowieść jego nadnaturalnych
zdolności. Co więc sprawia, że w ogóle ludzie chcą wierzyć
przepowiedniom naszego medialnego jasnowidza? Może to, że jego
wizje bywają celne? Pamiętajcie, w nocy będzie ciemno, a na Saharze zapanuje susza...
Jako że ostatnio pandemia jakby trochę się uspokajała i wszyscy mamy nadzieję, że słoneczko skutecznie pozwoli nam zapomnieć o kilkunastu miesiącach towarzyskiej posuchy, to mamy jeszcze dla Was prognozę pogody na lato.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą