Dziś o szachach rozgrywanych korespondencyjnie, komentatorach sportowych, zamotanym profesorze i chyba autentyk roku, który rozegrał się na Dworcu Wschodnim.
KORESPONDENCYJNE SZACHYSzachiści, którzy grają zawodowo, albo przynajmniej profesjonalnie, to czasami dziwni ludzie. Sympatyczni, ale czasami żyjący w innym świecie. Mam takiego przyjaciela, który nie uznaje żadnych innych sportów wyczynowo-siłowych poza szachami. Ogólnie Mensa, te rzeczy. Rozgrywanie partyjek w myślach itp. Inny świat. Nie dla każdego zrozumiały.
Rzecz się działa w czasach, kiedy Internet był dla nielicznych, a jak ktoś miał modem i 56 kb to był panicho. Kumpel w tym czasie prowadził mecze szachowe z ludźmi z całego świata. Oczywiście korespondencyjnie. Wiadomo, że nikt nie ma większej cierpliwości od szachisty. Wyglądało to tak, że Grześ raz na jakieś 3-4 tygodnie maszerował do skrzynki i odbierał listy od "przyjaciół" graczy z całego świata. Analizował ruch przez jakieś dwa tygodnie i wysyłał swoją odpowiedź do przeciwnika. Czyli cały proces w te i we wte trwał czasami do 6 tygodni a i dłużej. Grześ wraz z żoną wynajmowali małe mieszkanko i nagle pojawił się w ich rodzinie potomek.
Żona tym samym zadecydowała, że pora się szybko przeprowadzić. A ponieważ ona w tej rodzinie była szyją, przeprowadzka odbyła się w ciągu trzech kolejnych dni.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą